czyli wszystkiego po trochu...
Wykorzystując materiały z Miechowskiego Kuferka należy powołać się na źródło: http://miechowski_kuferek.manifo.com/
dotyczy to także kopiowania i publikacji zdjęć.

Dwór w Dziemięrzycach


Dwór w Dziemięrzycach.


Dwór wzniesiony został w 1914 r. na miejscu starszej budowli istniejącej w tym miejscu w połowie XIX w.  Wybudowany w stylu eklektycznym, z historyzującym wystrojem elewacji. Budynek parterowy z użytkowym poddaszem, wybudowany z cegły i kamienia, podpiwniczony. Dach dwuspadowy pokryty blachą. Od frontu portyk z trójkątnym przyczółkiem wspartym na dwu filarach poprzedzonych schodami.

Ze starego dworu pochodzi prawdopodobnie plakieta umieszczona w elewacji wschodniej z datą 1850.

Przed 1804 r. majątek ziemski w Dziemięrzycach należał do Kaspra Marciszewskiego. W 1804 r. został nabyty przez małżonków Stefana i Paulinę Wielogłowskich. W ich posiadaniu pozostawał do 1823 r., kiedy nowymi właścicielami zostali Cyprian i Elżbieta z Wielogłowskich Bzowscy. Z ich własnością związana jest zapewne budowa poprzedniego dworu, istniejącego do 1914 r.

W 1859 r. majątek ziemski odziedziczył Aleksander Bzowski.

W 1878 r. nowymi właścicielami byli Józef Sikorski i Stefania z Bzowskich Sikorska. W 1918 r. majątek został częściowo rozparcelowany i rozprzedany. Część gruntów została zakupiona przez Abrama Friedricha, Josefa Blatta, Heinricha Heizera, Abrama Schwarza i Abrama Schonfradina. Pozostała część w 1920 r. była w posiadaniu Róży z Sikorskich Lewartowskiej i Zygmunta Lewartowskiego. W rękach Lewartowskich majątek pozostawał do 1945 r., kiedy to został przejęty przez Skarb Państwa. 

Lewartowscy wywodzili się z okolic Tarnowa, gdzie Jan Paweł Lewartowski, właściciel dóbr Sielec w 1783 roku otrzymał od cesarza Józefa III tytuł barona.

 
Wspomina Juliusz baron Lewartowski z Lewartowa h. Lewart, syn ostatniego właściciela dóbr Dziemię-rzyce.

Majątek Dziemięrzyce miał powierzchnię około 180 hektarów, natomiast sąsiednie Janowiczki należące do rodziny Łąckich były jeszcze mniejsze. Był on dobrze zarządzany, miał na wyposażeniu dużo maszyn i budynków.

W kwietniu 1937 roku podczas strajku chłopskiego w Racławicach protestujący chłopi starli się zpolicją. Wtedy w naszym dworze był punkt opatrunkowy dla rannych policjantów.
Matka lubiła jazdę konną; w związku z tym, że dobrze jeździła, brała udział w zawodach jeździeckich (skoki). Pamiętam, jak zorganizowała kiedyś bieg myśliwski - pogoń za lisem.
Mimo, że w Dziemięrzycach nie było łąk, mama zajmowała się hodowlą koni dla wojska. Wartość konia trzylatka wynosiła około 1000 zł, co było  równe wartości 1 morgi pola. Gdy udało się sprzedać w roku 2-3 "remonty", to było bardzo dobrze. Nasza pokojówka zarabiała 30 zł miesięcznie, do tego bezpłatnie jedzenie i mieszkanie.
We wrześniu 1939 roku nasze wojsko zabrało prawie wszystkie dworskie konie - za pokwitowaniem. Zostały tylko 2 wozy, które zostały przez nas użyte do ucieczki na Wschód.
Na dwóch wozach zaprzęgniętych w dwie pary koni jechaliśmy z siostrą, babcią i mamą oraz zabranym dobytkiem. Mama od czasu do czasu dosiadała ogiera, który szedł luzem obok wozu. W Zawichoście była ogromna kolejka wozów na prom, więc my przepłynęliśmy wcześniej.
W chwili, gdy prom z naszymi wozami był w połowie Wisły, nadleciały niemieckie samoloty i zbombardowały przeprawę. Konie z wozami skoczyły do wody i utonęły, natomiast zerwany prom popłynął z naszym ogierem w dół rzeki. Nie wiadomo co się z nim stało.
Zostaliśmy z tym, co mieliśmy przy sobie. Byliśmy umówieni z ojcem w jakimś majątku, ale nie dotarliśmy tam na czas. Ojciec pojechał więc do kuzyna pod Lwów i z nim dalej na Wschód. Omal nie wpadli w ręce Rosjan.
Wcześniej, w Rawie Mazowieckiej podczas bombardowania zginęła pani Aniela [Posłówna-MP] - moja nauczycielka z Dziemięrzyc - która podróżowała samochodem z moim ojcem.
W czasie wojny przebywał w Dziemięrzycach syn przedwojennego starosty - Zaufala. Starosta z rodziną mieszkał w Warszawie. Przysłał prośbę, żeby jego syn mógł do nas przyjechać (w Warszawie działał w AK). Chłopak był wesoły i energiczny; imponowało mi to. Po jakimś czasie niespodziewanie opuścił Dziemięrzyce, prawdopodobnie po to by działać w podziemu. Niestety, dotarła do nas wiadomość, że zginął.

Podczas wojny prywatne majątki z ramienia okupantów niemieckich kontrolował kreislandwirt, graf Saupe. W Książu Wielkim właścicielem majątku był Wielopolski, jednak ze względu na działalność w AK nie miał czasu się nim zajmować. Saupe zwrócił się do ojca (Andrzeja Lewartowskiego), by ten przejął nadzór nad Książem Wielkim. Wolał, by majątkiem zarządzał Polak, a nie Niemiec. Ojciec nie chciał się początkowo zgodzić, tłumacząc, że nie ma kontaktu z Zygmuntem Wielopolskim. Gdy już nie miał argumentów pojechał samochodem w okolice Sancygniowa, gdzie przebywał Wielopolski. Tam uzgodnili, że ojciec przejmie Książ Wielki.
Po kilku tygodniach do Dziemięrzyc przyjechał Wielopolski z rodziną i zamieszkał z nami na jakiś czas, ponieważ folwark w którym dotychczas przebywał został zbombardowany.
We dworze w Dziemięrzycach podczas wojny były magazyny AK, było tam 300 metrów mąki. Ojciec ściągnął ją swoim transportem z Miechowa do Dziemięrzyc. Co noc partyzanci przysyłali furmankę po tę mąkę. We dworze było też kilka samochodów zabranych przez partyzantów Niemcom.
Pewnego razu w Dziemięrzycach stacjonował oddział AK. W alei drzew wiodącej do dworu wystawili wartę. W pewnym momencie usłyszeliśmy strzały oddane przez wartownika w kierunku zbliżajęcego się oddziału kałmuków pod niemieckim dowództwem. Ranny został niemiecki oficer, którego natychmiast bryczką zabrano do Miechowa. Matka zaprzęgła konie i zabrała nas z siostrą do Zielenic do do pana Strużyńskiego gdzie się ukryliśmy. Niebawem rozpoczęła się obława, ale partyzanci zdążyli uciec z majątku. Niemcy nie przypuszczali że współpracujemy z AK i nie wyciągnęli wobec nas konsekwencji.
Pod koniec lipca 1944 roku akowcy chcieli nawiązać kontakt z Niemcami by wymienić jeńców na partyzantów uwięzionych w Miechowie. Poprosili ojca o pośredniczenie w rozmowach. Początkowo nie mogli się porozumieć co do miejsca spotkania, ale w końcu Niemcy ustalili, że spotkanie odbędzie się w Dziemięrzycach we dworze. Uświadomili przy tym ojcu, że on odpowiada za ich bezpieczeństwo.
Spotkanie odbyło się w jadalni, przy nakrytym stole; był tam także obecny ojciec, ponieważ bardzo dobrze znał język niemiecki. Udało się wtedy uwolnić akowców z miechowskiego więzienia w zamian za 3 jeńców niemieckich.
Tuż po zakończeniu działań wojennych na naszym terenie przyszli do dworu żołnierze radzieccy. Chcieli zobaczyć jak mieszkają "pomieszcziki", zachowywali się przyzwoicie. W pewnej chwili do domu przyszli niechlujnie ubrani Polacy z karabinami i biało-czerwonymi opaskami na rękach. Zachowywali się agresywnie. Chcieli zabrać ojca, ale Rosjanie nie pozwolili na to.
Gdy po wojnie komuniści chcieli aresztować ojca pierwszy raz, to dostał z Miechowa telefon z ostrzeżeniem. Zdążył uciec - najpierw na piechotę do Zielenic, skąd pożyczoną bryczką dostał się do Słomnik i dalej koleją do Krakowa.
Władze zmusiły nas do opuszczenia Dziemięrzyc. Fornale pozwolili zabrać część rzeczy z dworu do Krakowa - dwoma wozami zaprzężonymi w 2 pary koni. Zamieszkaliśmy w w Krakowie w mieszkaniu zakupionym od Zygmunta Wielopolskiego, który był właścicielem całej kamienicy. Ojciec dostał pracę na Zachodzie - z częścią byłych ziemian przejmował poniemieckie majątki na Dolnym Śląsku.
We Wrocławiu władze miały utworzyć Wojewódzki Urząd Państwowych Nieruchomości Ziemskich, ale ostatecznie zlokalizowały go w Cieplicach koło Jeleniej Góry. Bo to był maj 1945 roku  i Wrocław jeszcze się palił.
Część ziemian objęła w zarząd poniemieckie majątki, zaś ojciec po jakimś czasie porozumiał się z władzami w Jeleniej Górze - doskonale znając język niemiecki miał za zadanie przejmować niemieckie samochody i odstawiać je do Wrocławia. Dostał służbowy samochód, pozwolenie na broń i pistolet.
Po kilku latach władze ustaliły, że pośredniczył w organizacji spotkania Niemców z akowcami w Dziemięrzycach - wtedy otrzymał zarzut kolaboracji. Oczernił go Władysław Machejek.
W więzieniu był przez 7 miesięcy. Ja w tym czasie byłem na studiach w Szczecinie. Mama z babcią przeniosły się z powrotem do Krakowa i tam pozostały.

 

 

 

Juliusz Lewartowski, syn Andrzeja Lewartowskiego i Lidii z Doskowskich,        ur. 16.06.1927 roku w Dziemięrzycach.

Od dzieciństwa pasjonat strzelectwa. Pierwsze zające ustrzelił mając 10 lat. Podczas polowania na kaczki w Osieku razem z ojcem zestrzelił więcej kaczek niż wszyscy pozostali myśliwi. W 1949 roku w Jeleniej Górze został najlepszym strzelcem do rzutków z broni myśliwskiej. Kilkukrotny mistrz polski w strzelectwie, srebrny medalista Mistrzostw Europy w Bolonii w 1964 roku.

 

 

 

Na fotografii: Juliusz Lewartowski w Bieszczadach z upolowanym wilkiem - najważniejszym trofeum myśliwskim.


Wielkanoc 1942 roku w Dziemięrzycach.
W pierwszym rzędzie: Jerzy Zanoziński, Ula Lewartowska, Andrzej Lewartowski, Zygmunt Łącki, Elżbieta Lewartowska, NN,
W głębi: Julia Łuszczkiewicz, Juliusz Lewartowski (stoi), Andrzej Łącki, Róża z Sikorskich Lewartowska, Barbara Łącka, Jacek Łącki.
Fotografia ze zbiorów Juliusza Lewartowskiego.
 
Kreator stron internetowych - przetestuj